wtorek, 28 czerwca 2016

59. Spotkanie

- Przepraszam Panią, czy Pani dobrze zna ten sklep?- usłyszałam zza regału z owocami zakłopotany głos.
Przez setną sekundy odganiałam iluzję mówiących arbuzów, po czym ujrzałam niziutką staruszkę, która wyłoniła się zza półki. Była zagubiona i urocza. Wzbudzała sympatię już samym spojrzeniem. Coś w wyrazie jej oczu zdawało się mówić że to tylko przebranie, że tak naprawdę jest młodą dziewczyną i że to całe szukanie rajstop po nieznanym sobie sklepie jest strasznie śmieszne. Ponieważ opowiadanie o kierunkach nie należy do moich specjalności, postanowiłam popilotować kobietę osobiście, a Róża siedząc w krzesełku wózka robiła za GPS z funkcją damy do towarzystwa. Pani Stefania, jak zdołała ustalić moja córka ze śledczym genem podbitym dziecięcą bezczelną otwartością, przyjechała tu do siostry z południa. Nie ma wnuków, ani dzieci, bardzo lubi bułki i mleko, a jutro wybiera sie nad morze, nad którym nie była trzydzieści lat. Chciałby zabrać siostrę ze sobą, ale ta bardzo boi sie że zmarznie, więc pani Stefania chciałaby kupić jej rajstopy. Ona sama rajstop nie lubi, bo w ogóle nie marznie w nogi. Czasem jak wieje wiatr to w głowę. Jak kupi te rajstopy a siostra nie pojedzie to co z tymi galotami zrobić?
Z ogromnym rozczuleniem patrzyłam jak pani Stefania i Różka rozmawiają, jakby siedemdziesięcioletnia różnica wieku była tylko umową. Pochylona nad ladą z serem słuchałam z uśmiechem ich wspólnej recytacji wierszyka o baloniku, oraz zwierzeń na temat czesania się grzebieniem (obie tego nie cierpią)
i opowieści o kotach.
Po wyjściu ze sklepu pożegnałyśmy się serdecznie.
- Mamoo, a spotkamy jeszcze tą naszą przyjaciółkę? - spytała Róża w drodze powrotnej.
-Możliwe córeczko, bardzo bym chciała.

Nie wiem do jakiej myśli wracając do domu uśmiechało się moje dziecko, ale ja cały czas widzę cudowną Panią Stefanię z rajstopami na głowie.


sobota, 25 czerwca 2016

58. Dream on

  Trudna sprawa z tym spełnianiem marzeń. Myślę ze rzeczywistość nie nadąża za różaną wyobraźnią  i rzadko kiedy potrafi sprostać jej oczekiwaniom. Byłyśmy w cyrku i co tu dużo mówić, nooo...nie urwało nam. To znaczy cześć artystyczna nie urwała, bo przerwa dostarczyła emocji aż nadto, głównie dzięki ustawicznemu odmawianiu Rózi dostępu do waty cukrowej, popcornu z tytki, balona na patyku, pepsi w wiadrze, przejażdżki wielbłądem, oraz naręcza świecących durnostojek rodem z Chin. A to wszystko dlatego, że przed wyjściem zapomniałam zaciągnąć kredyt konsumpcyjny, który jako jedyny sprostałby skandalicznej marży cyrkowej.
Dziecko zaprawione w żebraniu wyłudziło och`nastą koronę - tym razem (a jakże!) świecącą, oraz loda. Wcale nie byłabym zdziwiona, gdyby okazało się, że to będą Róży jedyne wspomnienia z cyrku. No, może poza linoskoczkiem, który zmotywował ją poważnych przemyśleń nad porzuceniem kariery strażaczki. Na razie trenuje na krawężnikach i o dziwo idzie jej nieźle ( uwzględniwszy posiadanie obłędnika ). Reszta popisów przyjmowana była beznamiętnie, a zainteresowanie mojej córki oscylowało głównie wokół korony i ustawicznego sprawdzania, czy aby świeci. Raz się ożywiła podczas pokazu żonglerki maczugami wołając: "Mamoo! Patrz - jak w prawdziwym cyrku!"
Klauni budzili odrazę w nas obu, u każdej z innego powodu. Córkę moją, wrażliwą na ludzką krzywdę zestresował Gino, który grał idiotę uderzającego się ciągle w palec i płaczącego fontannami łez. Przy pokazie klauniego spadania z rozpadającego się roweru  Róża wstała i orzekła, że męczy ją ten cyrk i kiedy koniec w ogóle. Ja udręczona obłudą klauna Tito wyłudzającego podpisy pod petycją w sprawie obrony cyrków ze zwierzętami też zaczęłam nerwowo popatrywać na zegarek.
Pozostało mi czekać, aż w dziecku moim zakiełkuje nowe Wielkie Marzenie, bo cyrk już mamy z głowy.
taaa, wiem... ale ryczała coraz głośniej, a ja mam słabe nerwy ,więc nabyłam 

lina później 






poniedziałek, 13 czerwca 2016

57. Ja o chlebie....

Wracamy z przedszkola skacząc po kałużach. Ja symbolicznie ciapię po obrzeżach, natomiast dziecię radośnie szarżuje środkiem bajora. Nagle przystaje w natchnieniu i wypowiada z ręką w górze :
- Mamo! Jak wspaniale byłoby wskoczyć w środek kałuży z najwyższej gałęzi drzewa!!
- Najpierw trzeba by było przeżyć... - mamrocze morderca najwspanialszych pomysłów czyli ja.
- Masz rację. To trzeba przeżyć.



czwartek, 9 czerwca 2016

56. Cyrk

    Różana fascynacja cyrkiem nie straciła na mocy. Mimo przeprowadzenia poważnej rozmowy o okrutnym traktowaniu zwierząt podczas tresury oraz mówieniu tonem kategorycznym, że jestem absolutną przeciwniczką takich imprez z przyczyn estetyczno-ideologicznych, córka utrzymuje, że cyrk najwspanialszą rozrywką na świecie jest. Odniosłam nawet wrażenie, że moje dydaktyczne mowy wywołały nieco odwrotny skutek i obecnie naciski na tę ludyczną uciechę przybrały na sile.
Co roku w wakacje stawał jakiś namiot, więc Rózia zaprogramowała się że na hasło "lato" odzewem jest "cyrk". Obiecałam że RAZ pójdziemy i słowa dotrzymam. Jeśli pokocha to co tam ujrzy, to Julinek wzbogaci się o uczennicę z obłędnikiem. Obłędnik, jest to hybryda błędnika (odziedziczona po mnie), mająca niewiele wspólnego ze zmysłem równowagi, za to doprowadzająca postronnych do szału. Ludzie z obłędnikiem nie zawsze trafiaja centralnie w drzwi, wywalają się na prostej drodze, strącają łokciem oddalone o pięć metrów miśnieńskie porcelany...
Idealny materiał na cyrkowca.
Póki co, Róża ćwiczy tańce z pomponami w stylu american cheelider. Choreografia własna, rymy własne , tematyka życiowa. Próbka?
                      " w ki-bel-ku
                         w ki-bel-ku
                        ro-bi-się -si-ku"


"Mamo! Tu jest jakaś kłamczuchowa biedronka!" 


poniedziałek, 6 czerwca 2016

55. Klapa

Sprofanowałam DZIEŁO.
Róża w skupieniu wylewając galony brokatowego kleju i szczypiąc cekiny w zawiłych konfiguracjach nie przewidzia, że jej rodzicielka zechce przysiąść na fotelu na którym suszył się poprzedni obraz.
MAAAMAA ZNISZCZYYŁA MII MÓJ WSZECHŚWIAAAT!!! - rozległ się po mieszkaniu zrozpaczony lament.
Wierzcie mi chciałam zniknąć. (Trochę dlatego, że od decybeli generowanych przez dziecko rzeczywistość zaczęła się skraplać i wylewać uszami, a świadomość że cały tyłek świeci mi brokatem i cekinami, utrudniała utrzymanie skruszonego wyrazu twarzy.)
Zniszczyłam jej wszechświat własnym dupskiem, do czego publicznie sie przyznaję zanim jakiś psychoterapeuta dogrzebie sie do tego na seansie hipnozy w przyszłości. Może matka i słonica, ale na pewno nie tchórz!
 Dziecię dźwignąwszy trud przebaczenia wyszło na balkon grać w podchody. Nieważne, że wolna (czyt. odgracona) część balkonu to ok.1,5 m2 - nie przestrzeń jest wazna w podchodach u czterolatki, tylko możliwość rysowania strzałek. W sobie tylko zrozumiałym kierunku.
Dowód na to, że Wszechświat da się odbudować


Keep calm and follow strzałki