wtorek, 14 marca 2017

92. Z gier i zabaw sezonowych

    Rózia stała w kostiumie kąpielowym w wannie, po kolana w wodzie. W ustach miała rurociąg ze słomek  koktailowych i rytmicznie wdmuchiwała powietrze celem naprodukowania ogromnej ilości piany. Uważny słuchacz doszukałby się w owym dmuchaniu rytmu "Who let the dogs out" ( uparcie śpiewanego "Ula Dedoza", gdyż piosenka jest o pewnej dziewczynce - Uli Dedozie, a my po prostu niedosłyszymy...).
    Wróciłam właśnie ze sklepu, wysłana po wymarzone "farby do kąpieli", które w pierwszym odruchu złapałam (bo farby) i jak złapałam tak odłożyłam (bo bez sensu). Po pierwsze mało, po drugie drogo, po trzecie wizja wysypki po przeczytaniu kilometra ingrediencji  (nie żebym się na tym znała, ale może właśnie dlatego pozostaję sceptyczna), po czwarte każdy kolor do kupienia osobno (czyli w sumie punkt 2), po piąte może zejdzie z dziecka, ale nie zejdzie ze ściany... Nie, dziękuję.
- Oooo!! Mamaaa!! - ucieszyło się dziecko, zerkając wymownie na siatkę z zakupami - Kupiłaś???
- Nie myszko , nie kupiłam. Przypomniałam sobie, że my mamy całe mnóstwo farb do kąpieli w domu!! - szyłam z głowy wiedziona nagłym natchnieniem
- NAPRAWDĘ?? - zdumiała się Różka - To poproszę!
  Po raz kolejny pudełko z przyborami malarskimi z czasu studiów przyszło mi z pomocą. Walało się tam opakowanie akwareli, które uznałam za świetny materiał do zastosowania kąpielowego.
 Byłoby mi może żal, gdybym kiedykolwiek potrafiła opanować  technikę akwareli w stopniu przynajmniej przyzwoitym. Niestety, akwarelistka ze mnie żadna, a tam w kąpieli zapał się pienił...
Róża na widok farbek porzuciła obsługę jacuzzi dla ubogich i z zapałem przystąpiła do pracy nad ozdabianiem ściany nad wanną. Po godzinie z kawałkiem wyszła z wody i to tylko dlatego, że szłyśmy na urodziny i trzeba było zacząć się suszyć i ubierać. Arcydzieło zostało zdokumentowane fotograficznie i usunięte mokrą gąbką , bez uszczerbku dla ściany (nasza ściana pokryta jest poliwęglanem, ale sądzę że kafelki też dźwigną temat - za fugi nie ręczę).




     Kolejnym Różanym odkryciem zabawowym okazały się być...kapsle, które kilka dni temu pokazałam jej z sentymentu. Po szczegółowym wywiadzie skąd się biorą kapsle, dziecko przełączyło ogniskową na tryb "zbieracz" i po minucie buszowania w krzaczorach przyniosło ich dwie garście.
Bawić się kapslami można różnie. Okazuje się, że to Róża  może uczyć mnie technik i zasad. Obok klasycznych "wyścigów" ulubioną zabawą jest "skarbonka" polegająca na deponowaniu krążków w studzience odpływowej. Z obawy przed fatalnym skutkiem zapchania studzienki pracujemy nad zabawą "wrzut kapsla do kosza na śmieci".
  Wczoraj na ławeczce obok placu zabaw jedna matka powiedziała do drugiej:
- Kurrrna... koniec laby - słońce wyszło i zaczyna się codzienny dyżur na placu zabaw...



środa, 8 marca 2017

91. Dzień kobiet

 Rózia uwielbia święta. Jednodniowe zgrywy typu haloween, walentynki, czy dzień kobiet są dla niej ważnym powodem do snucia planów i formowania oczekiwań. Przy czym plany i oczekiwania najczęściej wirują po orbicie "co pięknego dostanę", lub "jakie przyjemności czekają mnie tego pięknego świątecznego dnia". Rozumiem ją. Trochę mi zajęło mordowanie własnych oczekiwań w tych kwestiach (i nie tyle nie oczekuję, ile - nie demonstruję rozczarowań).
Po wspaniałościach walentynkowych (kartki, kwiaty, czekoladki i prezenciki) przyszedł czas na Dzień Kobiet. Poranne hołdy w wykonaniu ojcowskim podsyciły apetyt Rózi, tak więc pół drogi do przedszkola upewniała się, czy dziewczynki też są uprawnione do obchodzenia święta kobiet i jakich z tego tytułu profitów należałoby oczekiwać.
W szatni, podczas zmiany obuwia bystre oczko Rózi zarejestrowało nadejście kolegi w asyście starszej siostry, trzymającego kilka tulipanów... Nagle moje dziecko się wyprostowało, przybrmkało lico uśmiechem i zaczęło ewidentnie roztaczać aurę mającą przekonać cały wszechświat, iż wokół nie znajduje się NIKT INNY bardziej godny obdarowania bukietem kwiatów niż ona. Na moje szeptane sugestie, iż niechybnie kwiecię należy się paniom wychowawczyniom, Róża sie zdumiała
- Wszystkie???? - spytała oburzona.
 Cóż...pomyślałam, to będzie interesujący dzień dla wszystkich.
Po południu okazało się po raz kolejny, że niezachwiana, bezczelna wiara w sukces jest faktycznie jego gwarancją.
Róża wysiadła z samochodu dziadka objuczona kwieciem doniczkowym, słodyczami oraz książeczką. W domu zakomunikowała mi, ze jeden kolega dał jej cukierka, a drugi gumę do żucia. A ja dostałam dzisiaj .... migrenę. Mam nauczkę. Tak się kończy nie formuowanie żądań wobec świata. Think big!
Spełniło sie marzenie taty-dziecko ma umysl jedi i nie musi rekami klockow przekładać.

niedziela, 5 marca 2017

90. Pańcia

Wracałyśmy do domu. Róża była zmęczona i rozżalona, a więc płaczliwa i marudna. Wymyśliła ze chce iść po murku - dość wysokim, po którym przejście jest jak linoskok cyrkowy. Trzymałam ją za rękę, ale Różany błędnik-obłędnik, który na prostej drodze potrafi spłatać figla, teraz też się popisał i Rózik niemal runął na buzię z wysokości. Załapałam ją w locie, w duchu wyrzucając sobie od idiotek. Róża płakała z nadmiaru emocji, a ja pragnęłam już być w domu. I wtedy, jak to w takich sytuacjach bywa, nadeszła z naprzeciwka pańcia. Pańcia wszechstronnie radząca, kategoryczna i aktywna.
- A w dupę strzelić beksę! - zarządziła - dupa nie szklanka, nie pęknie.
Mogłabym zacytować dalszy ciąg naszej pogawędki, ale nie ma się czym chwalić. Wyrzygałam się na pańcię calym swoim strachem, zmęczeniem i oburzeniem. Nie jestem z siebie dumna.
Dzisiaj siedzę i myślę nad argumentem "mnie bili i wyrosłam na człowieka". Na jakiego człowieka wyrosłaś Pańciu droga? Twoi rodzice dalej cię biją, może już nawet nie żyją, a ty dostajesz manto. Za wszystko co zrobisz niewłaściwie, co ci nie wyjdzie, co zepsujesz, wymierzasz sobie lanie. I nie płaczesz, ani troszkę! Wiesz, że życie nie pieści! Dlatego jesteś tak cudowną pańcią. Bili po tyłku, a uszkodzili ci psychikę. Dupa faktycznie nie pęka, ale naliczyłabym kilka innych miejsc które ci popękały od tego lania.